Klienci firmy deweloperskiej „Gant” z Wrocławia nie mają raczej szans na zamieszkanie w swoich wymarzonych mieszkaniach. Trudno im było zresztą zrealizować ów cel, gdyż ich mieszkania faktycznie nie istnieją lub są nie wykończone. Natomiast owymi mieszkaniami, jak całym majątkiem wrocławskiego dewelopera zajmie się syndyk masy upadłościowej. Sytuacja klientów tejże firmy jest mniej więcej znana od 7 lipca br. roku, kiedy wrocławski sąd ogłosił upadłość firmy „Gant”. Teraz każdy z klientów będzie musiał dochodzić swoich praw na własną rękę. Nie będzie to takie łatwe, gdyż w odzyskiwaniu należności mają pierwszeństwo tacy wierzyciele, jak banki, które udzieliły kredytów na realizacje projektu oraz firmy budowlane wykonujące różne prace przy realizacji inwestycji. Najmniej w tych roszczeniach względem upadłego dewelopera będzie uwzględniony interes niedoszłych mieszkańców. Stanowią oni najsłabszego pod względem siły oraz znaczenia wierzyciela. Klienci „Gant” może jeszcze liczą na odzyskanie pieniędzy, nieliczni na realizacje budowy i w końcu zamieszkania, nawet za cenę zapłaty za to samo mieszkanie drugi raz. Nie będą mieli jednego, na pewno drugiego też nie otrzymają.
Przykre jest to, że do końca pracownicy firmy „Gant” zapewniali zaniepokojonych klientów stanem budowy osiedli, w których mieli zamieszkać, że zastój na placu budowy to tylko chwilowe problemy i ruszą z kopyta w niedługim terminie. Co ciekawe „Gant” był trzecim pod względem posiadanego majątku oraz inwestycji deweloperem w naszym kraju. Jego upadek nie zapowiada fali bankructwa na rynku krajowym mieszkań, zapewniają eksperci, radząc potencjalnym klientom deweloperów, aby sprawdzali wierzytelność takich firm pod wieloma względami, zanim zdecydują się kupić u nich mieszkanie za niemałe pieniądze. Podejrzewam jednak, że klienci sprawdzali w większości przypadków dokładnie tego dewelopera i byli pewni zamieszkania w kupionych przez siebie mieszkaniach. Dramat ich polega na tym, że zostali z niczym, nie mając żadnych szans na możliwość realizacji swoich życiowych planów i z kredytem hipotecznym do spłacenia. Ból głowy, nieprzespane noce, kłótnie między małżonkami o źle trafioną inwestycję zaprząta teraz uwagę klientów „Gant” bardziej niż inne rzeczy. Wrocławski deweloper swoimi nieprzemyślanymi decyzjami zafundował im piekło na ziemi.
Niestety bankructwo „Gant” to preludium załamania się na rynku deweloperskim w Polsce. Nie jest tajemnicą, że będziemy mieli, coraz częściej do czynienia ze spektakularnymi bankructwami firm deweloperskich. Świetnym przykładem jest prestiżowa inwestycja przy ulicy Złotej w samym centrum stolicy, której końca budowy nie widać i mało wątpliwe, aby szybko została zamieszkana. Niestety w ciąż większość Polaków uważa mieszkanie za rynkowy towar, nie za prawo do posiadania go zgodnie z zasadami praw człowieka. Stąd mamy od lat wysyp firm oraz firmek deweloperskich, które szastają naszymi pieniędzmi, jak chcą i inwestują, w co chcą, a to my ich klienci ponosi tego opłakane skutki. Większość mieszkań w Polsce są celem spekulacji oraz spekulantów, którzy na zasadzie taniej kup, drożej sprzedaj czują się tu taj, jak pączek w maśle. W większości młodzi Polacy po 25. a 30. rokiem życia, wiedzą czym to śmierdzi, trzymają się od tego typu „inwestycji” życia jak najdalej. Nie biorą kredytów, nie szukają na siłę pracy, która dała im szanse na wynagrodzenie, za które mogli zyskać tak zwaną zdolność kredytową. Mieszkają kontem u rodziców, w miejscu, gdzie spędzili całe swoje dotychczasowe życie, coraz bardziej irytując lobby deweloperskie, bankowe oraz wolnorynkowe w naszym kraju, między innymi dziennikarzy i publicystów „Gazety Wyborczej”, pana Gadomskiego i panią Wielowyjską. Nie mogą oni pojąć czemu przy „bogacącym” się społeczeństwie, oni (młodzi) nie idą do pracy, nie biorą kredytów hipotecznych, a w ten sposób nie stając się prawdziwie „samodzielni”. Szanowni państwo! Oni pracują ciężko i wydajnie dla swoich pracodawców, chwaląc los, że mogą mieć te cztery kąty oraz dach nad głową, nawet jeśli nie są to cztery kąty tak okazałe, jak w miasteczku Wilanów. Temu zresztą grozi utonięcie w odchodach jego mieszkańców, gdyż deweloper administrujący nim, chce pozbyć się zarządzaniem tamtejszej infrastruktury wodno-kanalizacyjnej, każąc stołecznemu przedsiębiorstwu MPWiK zapłacić słono za nią. Między firmą a stołecznym przedsiębiorstwem trwa wojna nerwów o to, czy ten drugi podmiot ma obowiązek zapłaty za możliwość administrowaniem infrastrukturą wodno-kanalizacyjną miasteczka Wilanów. Tracą na tym oczywiście mieszkańcy tego „raju” na ziemi, bo któż inny, bez wątpienia na pewno nie sami deweloperzy.